środa, 25 lutego 2015

Dos.

            Po dwóch pięknych dniach spędzonych na Majorce nadszedł czas powrotu do rzeczywistości. Poranny lot do Madrytu minął bardzo szybko, pewnie, dlatego, że cały czas rozmawiałem, żartowałem i śmiałem się z mojej narzeczonej. Cholera jak to brzmi! Chłopaki już się ze mnie nabijają, że wiecznie żyjący bez zobowiązań Ramos chce się ustatkować. Kobiety mają dar zmieniania mężczyzn. Teraz nie zależy mi tylko na wygranym meczu, ale na szczęściu mojej księżniczki. Ona jest najważniejsza. Nawet najgorszy dzień może stać się piękny pod wpływem jej uśmiechu.
Siedzieliśmy na tylnim siedzeniu, wtuleni w siebie jadąc zakorkowanymi ulicami Madrytu do domu. Biała taksówka charakterystyczna dla stolicy Hiszpanii powoli przesuwała się do przodu.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale pan Ramos prawda? – zapytał taksówkarz odwracając się do nas.
- Nic się nie stało. Tak, miło mi. – uśmiechnąłem się do grubszego mężczyzny i podałem mu rękę. Gościa lekko zamurowało. Po chwili uścisnął moją rękę i szczęśliwy odpowiedział.
- To wielki honor podwozić państwa do domu. Żona mi nie uwierzy, a syn to już w ogóle.
- Ile syn ma lat?
- Dwanaście. Uwielbia Real, tak go wychowałem. Od małego oglądał z nami mecze. – mówił z takim zafascynowaniem w głosie, moja mała ledwo powstrzymywała się od śmiechu. Po drodze Luisio, w końcu dowiedziałem się jak ma na imię, wypytywał mnie jeszcze o wiele rzeczy związanych z klubem, z piłką i inne dziwne rzeczy. Po pół godzinie dojechaliśmy pod nasz apartamentowiec, wyjąłem z bagażnika dwie walizki i poprosiłem taksówkarza żeby chwilkę poczekał. Od razu po wejściu do mieszkania udałem się do garderoby, wyjąłem z szafki domową koszulkę Królewskich z moim nazwiskiem i szybko machnąłem czarnym markerem dedykację. W szuflady wyjąłem trzy bilety na czarną godzinę i uradowany zbiegłem na dół.
- Mam nadzieję, że syn się ucieszy. – powiedziałem wręczając mu prezenty. Jego oczy momentalnie przybrały postać pięciozłotówek. – Jak następnym razem będę potrzebował taksówki to wiem gdzie dzwonić. Do zobaczenia Luisio. – dodałem z uśmiechem.
- Dziękuję Sergio, bardzo dziękuję. – powiedział prawie się kłaniając. – Do zobaczenia.
Jeden drobny gest, a ile szczęścia. To chyba najbardziej uwielbiałem w swojej pracy, mogłem uszczęśliwiać ludzi swoją grą i tyle. Niesamowite!
Zadowolony wróciłem do mieszkania gdzie Carlota zaczęła już rozpakowywać walizki. Bez zastanowienia podszedłem do niej i pomogłem.
- Ładne to było. Mały na pewno się ucieszy. – powiedziała słodko wkładając ubrania do kosza na brudy.
- Kotuś, a ty, kiedy przyjdziesz na mecz? Dawno cię nie było. – podszedłem do niej i przytuliłem. Zawsze grało mi się lepiej, gdy wiedziałem, że Car siedzi na trybunach w mojej koszulce. Miałem dodatkową motywację żeby grać jeszcze lepiej.
- Przyjdę na najbliższy, obiecuję. – stanęła na palcach i mnie pocałowała. Podniosłem ją lekko i ta oplotła nogami moje biodra. Zacząłem ją całować, najpierw ciepłe usta, po chwili szyję. Nie miałem, co się zastanawiać, chwyciłem za brzeg jej szarej koszulki i szybko ją z niej ściągnąłem. Zrobiłem kilka kroków i oparłem się o pralkę. Delikatnie się uśmiechnąłem, gdy poczułem dłonie Carloty rozpinające moją koszulę. Po chwili kraciasty materiał wylądował na podłodze. Andaluzyjka zaśmiała się, gdy przejechałem językiem po jej obojczykach. Obróciłem i posadziłem ukochaną na szarym sprzęcie. Sam zacząłem męczyć się z paskiem od spodni, zawsze miałem z nim problem!
– Daj głuptasie. – zaśmiała się cicho i momentalnie rozpięła skórzany pasek. Wplotła palce w moje włosy i wyszeptała – Kocham Cię.

***

            Siedziałam na wysokim stołku przy blacie w kuchni i kończyłam robić sobie delikatny makijaż. Malowałam rzęsy, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi, musiałam przerwać dotychczasową czynność, bo Sergio brał drugi prysznic po porannym treningu. To był jakiś jego dziwny nawyk, nie wystarczała mu kąpiel w ośrodku, musiał się jeszcze raz wyszorować w domu. Nie powiem, czasami nawet mnie to cieszyło, bo miałam okazję mu towarzyszyć.
Leniwie podniosłam się z miejsca i poszłam otworzyć wejściowe drzwi. Stanęłam jak słup soli, gdy zobaczyłam wysoką brunetkę, którą poznałam cztery dni temu na weselu.
- Hej. Jest Sergio? – zapytała.
- Zajęty. – odpowiedziałam.
- Nie szkodzi, poczekam. – przeszła przez próg i poszła do salonu.
- Jasne wchodź. – mruknęłam pod nosem. Udałam się za dziewczyną, która rozsiadła się na jednym z foteli. Pokręciłam głową i nalałam sobie wody do szklanki. – Skąd wiedziałaś gdzie mieszkamy?
- Jeszcze nie raz się dzisiaj zdziwisz kochana. – odpowiedziała z szerokim uśmiechem.
- Kochanie, kto przyszedł? – zawołał Sergio wychodząc z łazienki z samych spodniach. W ręce trzymał biały top, który po chwili na siebie założył. Na widok Maríi stanął jak wryty. – A ty, co tu robisz?
- Witaj Sergio. – odpowiedziała spokojnie i wstała z miejsca.
- Znacie się? – zapytałam wściekła, coś mi tu nie pasowało i to bardzo.
- Lepiej i dłużej niż ci się wydaje.
- Kiedyś byliśmy razem. Ale to stara historia. – odpowiedział mój narzeczony przeczesując mokre włosy.
- Oj nie taka stara. Chyba muszę Ci o czymś powiedzieć mój drogi. – zaczęła swoim piskliwym głosikiem, myślałam, że szału dostanę. – Mamy córkę. Alexa ma pół roku.
- Co kurwa? – krzyknął Sergio.
- Proszę? – nie dotarło do mnie to, co przed chwilą powiedziała.
- Sergio i ja mamy dziecko. Córeczkę.
- Zdradziłeś mnie? – czułam jak łzy nalatują mi do oczu. – Jak mogłeś?
- Car nie spałem z nią. Nie widziałem jej od pięciu lat.
- Tak? To, jakim cudem masz z nią dziecko?
- To nie może być moje dziecko. Dlaczego kłamiesz? – warknął na Maríę.
- Chciałabym, ale taka jest prawda. Alexa jest Twoją córką. Jeżeli mi nie wierzysz możemy zrobić badania.
- Oczywiście, to wykaże, że nie mam z tym nic wspólnego.
- To do zobaczenia jutro w klinice Torex. A teraz chyba musisz wyjaśnić, co nieco swojej narzeczonej. Powodzenia. – powiedziała i tak po prostu wyszła.
Obserwowałam to wszystko nie wierząc to, co sie wokół mnie dzieje. Sergio nie mógłby tego zrobić, nie on. Czułam jak łzy jedna po drugiej spływają mi po policzku.
- Spałeś z nią? – zapytałam spokojnie.
- Nie. Carlot, przyrzekam Ci, że nie. – zrobił kilka kroków w moją stronę, ale ja się cofnęłam.
- Tak bardzo chciałabym Ci wierzyć. – łkałam.
- Udowodnię Ci, że to nie moje dziecko.
Minęły trzy dni, jutro mają być wyniki. Nie wiem jak to załatwili, że są tak szybko. Przecież zawsze czeka się przynajmniej dwa tygodnie. Nie chcę płakać, nie mam już na to siły. Dnie spędzam w pracy, nie chcę wracać do domu. Chcę go przytulić, ale nie mogę. Mam taki mętlik w głowie…
Był już późny wieczór, siedziałam na łóżku i kończyłam czytać ulubioną książkę. Chociaż na chwilę mogłam się przenieść do innego świata. Bez Ramosa, bez Maríi, bez dziecka, bez tego wszystkiego. Po chwili z łazienki wyszedł Sergio. Ubrany jak zwykle w same bokserki, mogłabym patrzeć na niego godzinami. Był idealny, kochałam w nim wszystko. Te piękne brązowe oczy, cudowny uśmiech, lekko zarośnięte policzki, umięśnione ciało, tatuaże. Boże, dlaczego mi to robisz?!
- Mogę czy mam spać w salonie? – zapytał i spojrzał na mnie.
- Kładź się. – powiedziałam i odłożyłam powieść. Obrońca zdążył położyć się koło mnie. – Jeżeli ma być to nasza ostatnia wspólna noc chcę mieć Cię przy sobie. – wtuliłam się w jego ciepłe, umięśnione ciało. Wiedziałam, jaki będzie wynik. Czułam, że to jego córka. Ona mówiła prawdę, po co by miała kłamać? To nie miałoby sensu.. Czułam jak kolejne łzy zaczęły spływać po moim policzku.
- Kochanie proszę nie płacz. – szepnął i zaczął głaskać mnie po włosach i plecach.
- Dlaczego mi to zrobiłeś? – nic nie odpowiedział tylko pocałował mnie czubek głowy – Jeżeli to prawda – spojrzałam w jego ciemne oczy – wyprowadzam się i już mnie więcej nie zobaczysz.

***

Walczyłem z supłem przy moich korkach, za nic nie mogłem go rozplątać. Wściekły rzuciłem nim o ziemię. Oczy wszystkich chłopaków w szatni nagle zwróciły się ku mnie.
- Ramos, co jest? – zapytał się Cristiano.
- Rok temu, w Bilbao..co działo się po meczu?
- Poszliśmy na imprezę do hotelowego klubu. – zaczął Benzema.
- To sam pamiętam.
- Popiliśmy sporo. Nieźle zabalowaliśmy. – dodał Carvajal.
- Była tam María? – drążyłem.
- Stary ja nie wiem, co wczoraj na obiad jadłem. – odezwał się Nacho.
- Była.. przyszła po jakimś czasie.. nie wiem skąd się tam wzięła w sumie. – powiedział Iker zakładając rękawice.
- Co było potem? – nie pamiętałem nic z tego wieczora, musiałem naprawdę sporo wypić, bo w głowie miałem pustkę.
- Nie wiem film mi się urwał. Obudziłem się rano skacowany w pokoju. – dodał Święty. No jak on odleciał to naprawdę musiało być grubo.
- No to jestem w czarnej dupie! – krzyknąłem trzaskając drzwiczkami szafki. – Mam córkę.


 ~~~~~~~~~~~~~
Dwójeczka! Aż mi się zrobiło żal Ramoska! :c
Bardzo dziękuję za piękne komentarze! <3
Do następnego, 
Ines ;*







środa, 18 lutego 2015

Uno.


Dwa tygodnie wcześniej.

                Stałem na tarasie oparty o barierki balkonu z pięknym widokiem na morze, byłem już gotowy do wyjścia. Biała koszula z podciągniętym rękawem do łokci, do tego czarne spodnie, a na fotelu obok idealnie skrojona marynarka. Przegarnąłem palcami swoją fryzurę i usłyszałem kroki. Z uśmiechem odwróciłem się, w pięknej biało-złotej sukni do kolan zjawiła się najpiękniejsza dziewczyna, jaką kiedykolwiek znałem i widziałem.
- Pięknie wyglądasz. – powiedziałem.
- Dziękuję. Ty też niczego sobie. – uśmiechnęła się w charakterystyczny dla siebie sposób. Podeszła bliżej mnie i również oparła się o barierkę. - Sergio, my też kiedyś staniemy na ślubnym kobiercu?
- Jeżeli kiedyś będę stać przed ołtarzem to tylko i wyłącznie z Tobą. Kocham Cię.
- Wiem. Ja Ciebie też. – powiedziała i pocałowała mnie krótko w usta. – Musimy już iść, bo się jeszcze spóźnimy. A świadkom nie wypada. – cicho się zaśmiała i pociągnęła mnie za rękę z powrotem do hotelowego pokoju.

Po około 15 minutach drogi dojechaliśmy do małego kościółka tuż obok klifu. Majorka była piękna o tej porze roku, słońce oświetlało kwitnące migdałowe i drzewa owocowe, wiał delikatny wiaterek, a z oddali było słychać szum morza.  Przed wejściem gromadzili się już zaproszeni goście, wśród nich dostrzegłem rodziców i rodzeństwo państwa młodych oraz wielu naszych przyjaciół. Po przywitaniu się z niektórymi udaliśmy się do sąsiedniej kapliczki żeby podpisać jakieś dokumenty świadczące o naszej zgodzie na bycie świadkami. Po chwili w pomieszczeniu zjawili się państwo młodzi, wyglądali razem prześlicznie, patrzyli na siebie z taką miłością w oczach. Wiedziałem, że przy Sarze Iker jest najszczęśliwszy. Moja ukochana od razu podbiegła do Sary mocną ją wyściskała, ja jej zawtórowałem i przywitałem się z bramkarzem Królewskich.
- No stary, najwyższy czas. – zażartowałem klepiąc go po plecach.
- Lepiej późno niż wcale kochanie. – powiedziała moja Carlota.
- Odezwał się. A my, kiedy zostaniemy świadkami? – zapytałam rozbawiona Carbonero.
- My mamy jeszcze dużo czasu. – odpowiedziałem z uśmiechem przytulając do siebie moją małą.
- Już czas. – wtrącił się po chwili siwy ksiądz.

Wszyscy z szerokimi uśmiechami na ustach wyszliśmy z kapliczki i udaliśmy się do głównego kościoła. Ceremonia trwała prawie dwie godziny. Nie obyło się oczywiście od płaczu zgromadzonych. Płakały ciotki, matki, siostry, sama Sara, która przeklinała później rozmazany makijaż. Po obsypaniu młodej pary różowymi płatkami róż wszyscy udali się do pobliskiego zameczku, w którym odbywało się wesele. Jak to na tego typu imprezach bywa początek był dość nudny i osowiały, lecz po jakimś czasie, gdy niektórzy zdążyli już, co nieco wypić atmosfera się rozluźniła i było naprawdę miło. Tańczyłem z moją księżniczką, muzyka lecąca z głośników zaczęła powoli zwalniać, chwyciłem ją w tali i delikatnie do siebie przyciągnąłem. Carlota z szerokim uśmiechem oplotła moją szyję swoimi zgrabnymi dłońmi.
- Wiesz, że Cię kocham, prawda? – zapytałem szepcząc jej do ucha.
- Wiem i ja ciebie też. Najmocniej na świecie. – odpowiedziała głaszcząc mnie po lekko zarośniętym policzku.
- Iker miał rację, chyba na nas też najwyższy czas.
- Ramos, co ty kombinujesz? – zapytała słodko marszcząc brwi.
- Nie chciałabyś, aby tutaj – chwyciłem jej dłoń i wskazałem na palec serdeczny – znalazł się jakiś piękny pierścionek z brylantem?
- Czy ty mi się właśnie oświadczasz?
- Nie tak, może. – chyba ogłupiałem, tak słońce mnie dzisiaj za mocno przygrzało.
- Jesteś niemożliwy. – odpowiedziała ze śmiechem i mnie pocałowała. – Pójdę pogadać z dziewczynami, dobrze?
- Pewnie, to ja pójdę się napić z Isco.
- Tylko nie przesadź. – cmoknęła mnie jeszcze w policzek i w swoich wysokich szpilkach przedarła się przed tłum tańczących par. Rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu mojego rodaka, ale nigdzie go nie mogłem znaleźć. W końcu odnalazłem go na placu zabaw gdzie huśtał siostrzenicę Sary. Nigdy bym nie powiedział, że Andaluzyjczyk ma tak dobre podejście do dzieci, ale gdy zobaczyłem go pierwszy raz z Juniorem na rękach wiedziałem, że będzie dobrym ojcem. Wszyscy dookoła się ustatkowali, Iker się ożenił i ma syna, Isco z Victorią spłodzili pierworodnego, a ja? Ja żyłem na kocią łapę i nie przeszkadzało mi to. Carlota nigdy nie mówiła o białej sukni i gromadce dzieci. Byłem młody, moja księżniczka jeszcze bardziej. Ja grałem w piłkę, ona rozwijała się w pracy, byliśmy razem szczęśliwi bez jakiegoś tam papierka.
- Za dziećmi się już stęskniłeś? – zapytałem rozbawiony.
- Będziesz miał swoje to nie będziesz się głupio pytał. – odpowiedział nie przerywając zabawiania małej Lili.
- Mnie się nigdzie nie spieszy. – powiedziałem kopiąc mały kamyszek, który miałam akurat koło buta - Chciałem się napić, ale jak widzę nic z tego.
- Później Sergio, znajdę Cię jakoś.
- Jasne. – odburknąłem i wycofałem się z placu zabaw. Myślałem, że faceci głupieją tylko przez baby.. Ponownie znalazłem się na parkiecie, przy jednym z okrągłych stolików wśród innych partnerek Królewskich siedziałam moja księżniczka i energicznie wymachiwała rękami zawzięcie tłumacząc coś dziewczynom. Byłem cholernym szczęściarzem mając taką wspaniałą dziewczynę. Carlota tak jak ja pochodziła z Andaluzji, urodziła się w Granadzie, gdy ja byłem czteroletnim chłopcem, który latał już za piłką. Była niziutką szatynką z pięknymi zielonymi oczami. Zawsze musiała stawać na palcach żeby mnie pocałować, często narzekała na swój wzrost, ale dla mnie była idealna. Kochałem w niej wszystko. Od czarującego uśmiechu, poprzez hipnotyzujące oczy aż do pięknych hiszpańskich kształtów. Z rozmyślań wyrwał mnie lekko piskliwy głos.
- Witaj Sergio. – lekko zdziwiony odwróciłem się i zamarłem.
- Co ty tu robisz? – zapytałem zdenerwowany.
- Też się cieszę, że cię widzę. Iker mnie zaprosił, nie powiedział Ci?
- Nie. Masz tupet żeby tu przychodzić.
- Przesadzasz.
- Misiu, z kim rozmawiasz? – usłyszałem głos Carloty, a po chwili jej dotyk, gdy chwytała moją rękę.
- Z… właśnie nie zapytałem jak masz na imię? – zwróciłem się do wysokiej brunetki.
- María. – odpowiedziała i podała rękę mojej małej.
- Carlota. – przedstawiła się i spojrzała na mnie. – Narzeczona Sergio. – dodała wtulając się w moje ramię. Na te słowa zrobiło mi się gorąco na sercu i poczułem się szczęśliwy jak nigdy. Spojrzałem na nią z lekkim niedowierzaniem, a ona odpowiedziała mi tylko słodkim uśmiechem. – Pójdziemy się przejść?
- Tylko skończę rozmawiać skarbie. Zaraz po ciebie przyjdę. – pocałowałem ją w czoło i Andaluzyjka wróciła na swoje miejsce.
- Nie ładnie tak okłamywać narzeczoną Sergio. – odpowiedziała Baskijka.
- Nie chce żeby się denerwowała niepotrzebnie. Nas już nic od dawna nie łączy. I lepiej nie wchodźmy sobie w drogę. – syknąłem.
- Łączy nas więcej niż ci się wydaje. Jeszcze się zobaczymy kochanie. – poklepała mnie po ramieniu i odeszła. Stałem jeszcze chwilę nerwowo zaciskając pięści.

Maríę poznałem pięć lat temu na imprezie po meczu. Poszliśmy z chłopakami do klubu i poznaliśmy kilka dziewczyn, między innymi Baskijkę. Zawróciła mi w głowie i spotykaliśmy się przez kilka miesięcy, ale nie był to typowy związek. W sumie to wcale nie był związek. Nie chodziliśmy do restauracji, do kina, łączyły nas tylko wspólne noce. Potem ja wyjechałem na Mundial i kontakt nam się urwał. Wiedziałem, że utrzymywała jakieś kontakty z Ikerem czy Pepe, ale nie zwracałem na to żadnej uwagi. Kilka miesięcy później poznałem Carlotę i od trzech lat jestem szczęśliwy z moją Andaluzyjką.

Musiałem uwolnić myśli od tej rozmowy, podszedłem do Carloty, wziąłem ją za rękę i pociągnąłem w stronę ogrodów sąsiadujących z zameczkiem. Spacerowaliśmy wtuleni w siebie w blasku księżyca, z oddali słychać było rytmiczną muzykę, nic mi nie brakowało do pełni szczęścia. Miałem przy sobie miłość swojego życia i to mi w zupełności wystarczało. Po pewnym czasie usiadłem na ławce, a Carlota usiadła mi na kolanach i wtuliła się we mnie.
- Tak serio mówiłeś o tych zaręczynach? – zapytała spoglądając na mnie.
- A ty tak serio przedstawiając się, jako moja narzeczona? – odpowiedziałem z uśmiechem.
- Pierwsza się zapytałam. – pisnęła mrużąc czoło, na co zacząłem się śmiać.
- Kocham Cię i chcę z Toba spędzić resztę życia. – powiedziałem zgodnie z prawdą patrząc prosto w jej zielone oczy.
- Dobrze. Zgadzam się. – odpowiedziała głaszcząc mnie po policzku. Spojrzałem lekko zdezorientowany, bo chyba nie dotarło do mnie to, co przed chwilą usłyszałem. – Zostanę Twoją żoną. – dodała i krótko mnie pocałowała.
- Naprawdę? – zapytałem zaskoczony wstawając. Andaluzyjka delikatnie pokiwała głową. Objąłem ją w pasie i zacząłem okręcać dookoła. – Pani Ramos? – powiedziałem słodko i zacząłem się śmiać ze swojego szczęścia.
- To brzmi pięknie. Będę panią Ramos. – mocno mnie przytuliła i zaczęła się cicho śmiać. – Jesteś niemożliwy.
- Wiem. – ująłem jej twarz w dłonie i pocałowałem. Uwielbiałem to robić, uwielbiałem smak jej warg, ich ciepło. Gdybym mógł nigdy bym nie przestawał ich całować. – Wracajmy, zaraz będę musiał przemawiać, a kompletnie nie wiem, co powiedzieć. – objąłem ją ramieniem i ruszyliśmy z powrotem na parkiet.

Podniosłem się z miejsca i zapiąłem guzik w swojej marynarce, uderzyłem kilka razy lekko nożykiem w swój kieliszek z szampanem i odchrząknąłem. Na sali automatycznie zrobiło się cicho i wzrok zgromadzonych utkwił we mnie. Uniosłem kieliszek i spojrzałem w stronę nowożeńców, którzy uśmiechali się do mnie.
- Nigdy nie byłem dobry w przemówieniach, ale czego nie robi się dla przyjaciela? - zaśmiałem się cicho. - Tak czy inaczej, chciałbym podziękować Ikerowi i Sarze za zaproszenie oraz zaszczyt bycia świadkiem, tego, że w końcu się pobrali. - uśmiechnąłem się. - Ikera znam już szmat czasu, przeżyliśmy razem sporo, jako przyjaciele i już chyba nic mnie w nim nie zaskoczy. Pamiętam jak już po wygranej Euro 2012, po tym jak za bardzo wpadł w wir świętowania.. - zaakcentowałem i spojrzałem znacząco na przyjaciela, a ten lekko się zmieszał. - Wsparł się na moim ramieniu i lekko bełkocząc zapewniał mnie, że oświadczy się Sarze, ożeni i stworzy z nią rodzinę. I co? Udało się! - zaśmiałem się i spojrzałem na nich. - Tak czy inaczej, chciałbym wam życzyć miłości, szczęścia i wszystkiego tego, czego sami sobie zażyczycie! Zdrowie Sary i Ikera! - zawołałem, a cała reszta mi zawtórowała. - A! Sara, trzymaj go krótko! - dodałem jeszcze, po czym wszyscy zaczęli się śmiać. Po chwili goście ucichli, a ja ponownie delikatnie uderzyłem w kieliszek. – Jeszcze jedno powiem i będziecie mieli mnie z głowy – powiedziałem ze śmiechem – Nie będziecie musieli długo czekać na następny ślub, Carlota właśnie zgodziła się za mnie wyjść. – wszyscy zaczęli bić brawa, a ja przyciągnąłem do siebie moją księżniczkę i złożyłem pocałunek na jej malinowych ustach. Chyba powariowałem!

~~~~~~~~~~~~~~
Jedyneczka za nami. Mam nadzieję, że się podoba :)
Tydzień temu jak dodawałam prolog nie miałam napisane nic więcej, 
teraz brakuje mi rozdziału i epilogu do zakończenia tego opowiadanie. Piszę jak natchniona.
Bardzo dziękuję za tyle wspaniałych komentarzy pod prologiem.
Oraz Wioli za pomoc przy przemowie Ramosa, dziękuję kochana ;*
Do następnego, Ines ;*







środa, 11 lutego 2015

Prologo.


„Do niektórych rzeczy nigdy się nie przyzwyczaisz. 
Do pustego łóżka, do tego, że nie widzisz uśmiechu ukochanej, do zamawiania tylko jednego piwa, albo kupowania jednego biletu na koncert. 
Do tego, że nie czujesz jej zapachu ani pocałunków. 
Ani do tego, że gdy spoglądasz w lustro pęka Ci serce i myślisz, że jesteś największym idiotą na świecie, bo straciłeś miłość swojego życia.”


------------
Mam za dobre serduszko, dlatego prolog już dzisiaj. Sueños, Ramosik dla Ciebie! ;*
Pierwszy rozdział kiedyś, no chyba, że dostanę jakiegoś przypływu weny.
Do następnego,
Ines ;*